Rodzina generała Józefa Zachariasza Bema

Najbliższa rodzina generała Józefa Zachariasza Bema i ich potomkowie. Studium oparte na metrykach stanu cywilnego

Studium to jest opracowaniem genealogicznym opartym na parafialnych metrykach urodzeń, małżeństw i zgonów, oraz na aktach stanu cywilnego i innych dokumentach wydanych ówcześnie przez miejscowe władze, dotyczących najbliższej rodziny generała Józefa Bema (1794–1850). Rodzina była liczniejsza niż dotychczas podawano w literaturze poświęconej życiu Generała. Z rodziców, Andrzeja Bema i Agnieszki Głuchowskiej, Generał miał starszego brata i cztery siostry, z których jedna zmarła w dzieciństwie, a z macochy, Marianny Ostafińskiej, kolejnych dwóch przyrodnich braci i co najmniej osiem przyrodnich sióstr, z których trzy zmarły w wieku dziecięcym. Synowie Andrzeja nie pozostawili prawych potomków o nazwisku Bem. Pierwsza część studium przedstawia zawikłaną historię tej rodziny, ujawnia scysje, oszukiwanie dzieci przez rodziców, przewlekłe spory sądowe, nieślubne dzieci i ostateczny rozpad majątku po ojcu. Druga część studium to transkrypcje metryk i aktów stanu cywilnego, w znacznej części tłumaczonych z łaciny i rosyjskiego.

Autorami niniejszego studium (plik do pobrania) są : Ryszard Olesiński, Elżbieta Ginalska, Barbara Szarota

 

WIECZÓR W MUZEUM: historia kieleckich osiedli. Krakowska Rogatka

Rogatka

grafika wieczór w muzeum
Termin wydarzenia:
środa, 22.06.2022, 17:00

Rogatki miejskie, nazywane też celbudami funkcjonowały jeszcze na początku XX w. Były to domki rogatkowe przeznaczone dla strażników, którzy pobierali tzw. opłaty kopytkowe za wjazd do miasta i zabezpieczali je przed kontrabandą. Stanowiły one ważne źródło dochodów miejskich. Jedną z kilku powstałych w początkach XIX w. kieleckich rogatek była rogatka krakowska „Przy trakcie Krakowskim”. W związku z całkowitą likwidacją opłat rogatkowych w 1931 r. rogatki miejskie, w tym i rogatka krakowska uległy likwidacji. Obecnie nazwą Rogatki Krakowskiej określa się bliżej nieokreślony teren pomiędzy zbiegiem ulic Jana Pawła II, Ogrodowej, Seminaryjskiej i Wojska Polskiego, a budynkiem Wojewódzkiego Domu Kultury przy ul. Ściegiennego. Jest to jedyne świadectwo funkcjonowania w Kielcach dawnych rogatek miejskich. O nich właśnie opowie opowie Leszek Dziedzic na środowym spotkaniu w Muzeum.

Spotkania”Świętogenu” maj i czerwiec 2022

Zapraszam na spotkania „Świętogenu” do Muzeum Historii Kielc ul. Św.Leonarda 4 na godz.17.00 w dniu 9 maja:

Temat 1 : Pamięć kulturowa czy epigenetyczna. Dziedziczenie traumy i stresów naszych przodków.
wykładowca : Barbara Kocela

Temat 2 : Indeksy z przeglądarki”Świętogenu” przedstawią: Renata Majewska i Maciek Terek

Dnia 6 czerwca br. Temat : Miłość zapisana w pocztówkach. O Izabeli Jastrzębskiej – Węgierkiewicz. Opowie Kornelia Major

zapraszam Kornelia Major

Walne Zgromadzenie

Świętokrzyskie Towarzystwo Genealogiczne „Świętogen” zwołuje w siedzibie Muzeum Historii Kielc ul. Św. Leonarda 4 dnia 4 kwietnia 2022 r o godz. 17.00 w II terminie godz. 17.30 Walne zgromadzenie- Sprawozdawczo- Wyborcze członków .

Za Zarząd :
Kornelia Major
Kielce,dnia 4 marca 2022 r.

Drzewa genealogiczne

Prosimy osoby które mają wykonane „drzewa genealogiczne ” o wypożyczenie ich na wystawę z okazji 15 lecia istnienia naszego „Świętogenu”. Wystawa będzie miała miejsce w Muzeum Historii Kielc ul. Św. Leonarda 4
Informację prosimy kierować na pocztę mailową „Świętogenu „.

swietogen.kielce at op.pl

TERMINARZ SPOTKAŃ W ROKU 2022

W roku 2022 jeśli pozwolą nam obostrzenia sanitarne związane z epidemią Covid-19 to będziemy nadal spotykać się o godz.17.00 w Muzeum Historii Kielc ul. Św. Leonarda 4 :

7 lutego 2022
7 marca 2022
4 kwietnia 2022
9 maja 2022
6 czerwca 2022
lipiec
sierpień
5 września 2022
3 października 2022
7 listopada 2022
5 grudnia 2022

ODWOŁANE SPOTKANIE …

Muzum Historii Kielc odwołuje wszystkie spotkania które w najbliższym czasie mają się odbywać w ich budynku.

Poinformowano mnie, że nasze spotkanie w dniu 6 grudnia br. też zostaje odwołane.

Kornelia Major

Konferencja naukowa „Jak powstawały Kielce? Nowe badania i nowe perspektywy”

14–15 października 2021 r. od godz. 9.00
https://www.facebook.com/events/460483681906843

Serdecznie zapraszamy na konferencję współorganizowaną przez Muzeum Historii Kielc, Instytut Historii Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz Wydział Historii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, która odbędzie się w sali konferencyjnej Ośrodka Myśli Patriotycznej i Obywatelskiej (Kielce, ul. Zamkowa 3).

Rocznica 950-lecia powstania miasta Kielc przypadająca w 2021 r., aczkolwiek umowna i dyskutowana w nauce, nawiązuje do tradycji poprzednich obchodów początków miasta, uroczystości i wydarzeń zorganizowanych w 1971 r. pod hasłem „IX wieków Kielc”. Przyjęto wówczas, że moment ufundowania kolegiaty kieleckiej w 1171 r. przez bpa krakowskiego Gedeona był poprzedzony co najmniej stuletnim okresem zawiązywania się osady i jej stopniowego rozwoju, a przede wszystkim ufundowaniem w – bliżej nieokreślonym czasie – najstarszego kościoła św. Wojciecha. O zorganizowanych wówczas uroczystościach przypomina do dziś nazwa jednej z ważniejszych ulic w mieście: „IX wieków Kielc”. Od tego czasu minęło kolejne pół stulecia. To okazja do ponownej refleksji naukowej nad genezą, początkami i rozwojem „mieściny łysogórskiej”, jak określił Kielce przed laty prof. Kazimierz Tymieniecki, kielczanin, klasyk polskiej historiografii i jeden z najwybitniejszych polskich mediewistów, współzałożyciel Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Z tej okazji zapraszamy na konferencję naukową, która zgodnie z tytułem przedstawi najnowsze ustalenia interdyscyplinarnego zespołu referentów, archeologów, historyków, historyków sztuki, archiwistów, bibliotekoznawców reprezentujących różne ośrodki naukowe w kraju, na temat genezy oraz rozwoju osady i miasta w swojej najwcześniejszej średniowiecznej i nowożytnej fazie powstania.

Specjalnym akcentem konferencji będzie uhonorowanie postaci oraz dorobku naukowego prof. Kazimierza Tymienieckiego, prekursora badań nad początkami miasta, którego osobowości twórczej poświęcony zostanie specjalny panel konferencji.

 

Patronat honorowy: Biskup Kielecki, Marszałek Województwa Świętokrzyskiego, Wojewoda Świętokrzyski, Prezydenta Miasta Kielce, Rektor UJK, Wydział Historii Uniwersytetu im. A. Mickiewicza w Poznaniu.

Patronat medialny: TVP3 Kielce, Radio Kielce, Radio EM, Radio Fama, Echo Dnia, Gazeta Wyborcza.

Konferencja odbędzie się przy zachowaniu obowiązujących obostrzeń sanitarnych. Z tego względu liczba miejsc dla publiczności jest ograniczona.

SPOTKANIE dnia 7 czerwca 2021 r. Wznawiamy działalność.

Dnia 7 czerwca o godz.17.00 zapraszam na spotkanie do Muzeum Historii Kielc.
.Temat spotkania : Genealogia po pandemii. Dopływy akt metrykalnych w Archiwum Diecezjalnym w Kielcach.

Kornelia Major

To Jurka Użyczaka wiersz sprowokował mnie, aby już się spotkać. Przeczytajcie :

Czekając na koniec pandemii

Jeszcze trochę moi mili
doczekamy się tej chwili
że Kornelia nam obwieści
informację takiej treści :
” Dość kwarantan, dość odludzia
Czas się spotkać, wypić brudzia
porozmawiać o normalce
w muzealnej małej salce”.

jeszcze trochę cierpliwości,
i normalność znów zagości.
Nic nas w domach nie uziemi
odetchniemy od pandemii,
zaprosimy sympatyków
nowicjuszy i praktyków.
Bądżmy cierpliwi Panie i Panowie
aż Prezes te słowa wypowie.

Jerzy Wnukbauma

Wigilia naszego czasu

Wigilia naszego czasu
Inna niż wszystkie bo tamtych nas już nie ma
kalendarze odliczyły dni utopiły w szarej codzienności
nasze zielone emocje i oczekiwania
czas zakpił z jednego sensu myśli
zostawił ślad w zakrętach i pytania o dalszy ciąg
osadzeni bez wyboru na wirującej Orbicie
krążymy w samotnym korowodzie
dzieci jednego księżyca i jednej epoki
świętujemy Boże Narodzenie
bo to tutaj na Ziemi a nie w przestworzach
ta Boska droga do Betlejem
czas zaznaczył to miejsce od ponad dwóch tysięcy
a ta ubogość narodzonego zadziwia i budzi lęk
bo skąd ta jasność na Drodze
ale ciągle w nas mieszka dziecinny nastrój
tamtego magicznego wieczoru
kiedy niebo zapali pierwszą gwiazdkę
pomyślmy o bliskich i niemożliwym
jak poznać smak rodzinnego świętowania
kiedy nie można być razem
w ramie tradycji stroimy zielone drzewko
obdarowane prezentami
może to jego żywiczny zapach przypomina
o więzi z naturą daje poczucie bezpieczeństwa
na stole białym podzielone życzenia
dla nieobecnych kruchym opłatkiem
kapiące łzy świecy sianko rybia łuska
zamyślenie wspomnienia i kolęda
a nasz spłoszony lęk ukrywa się
w wigilijnej ciszy i przywołuje do nas
Aniołów z szopki betlejemskiej
B.Kocela grudzień 2020

Książka o brzezińskich rodach.

Ukazała się książka: HISTORIA życiem pisana brzezińskie rody część I

Autorzy : Marianna Węgrzyn i Damian Zegadło

W sprawie nabycia książki proszę skontaktować się z panem Damianem Zegadło nr telefonu
731 413 326

książka kosztuje 25.00 zł Do książki jest dołączona płyta z odtworzonymi
drzewami genealogicznymi opisanych rodów.

MILCZĄCA CISZA

Dzisiaj cisza
zamieszkała między nami
obsiała pola makiem
obiecuje skrawek nieba
na własność
wzruszone słowa
zamieniła w milczenie
wyludniła ulice
w lasach tylko zawilce
i zdziwione ptaki
podarowała czas
przemyśleniom
co ważne a co ważniejsze
na lotniskach
ustawiła samoloty
w równych szeregach
aby ochronić
milczące błękitom niebo.

Barbara Kocela 13 kwietnia 2020

Wielkanoc nastała, moc radości nam dała!
Życzymy więc wiosny i obfitości.
Niech ten czas Wam upłynie w pokoju i miłości

ODWOŁANIE

WALNE ZGROMADZENIE ODWOŁANE.

O nowym terminie powiadomimy  po wygaszeniu epidemii koronawirusa.

 

W dniu 6 kwietnia 2020 r. w Muzeum Historii Kielc ul.Św.Leonarda 4 w I terminie o godz.17.00 w II terminie o godz.17.30 odbędzie się Walne Zgromadzenie Sprawozdawcze członków Świętokrzyskiego Towarzystwa Genealogicznego „Świętogen” w Kielcach.

Kornelia Major

Życzenia

Wszystkim genealogom i sympatykom  naszej  działalności  życzę  zdrowia,szczęścia,pełnych  spokoju i radości ŚWIĄT BOŻEGO  NARODZENIA ,wypoczynku w gronie rodziny i przyjaciół  oraz wszelkiej pomyślności w Nowym  Roku.

Kornelia Major

SPOTKANIE WYJAZDOWE 26 pażdziernika 2019 r.

Nasze spotkanie z dnia 4 listopada 2019 r. przekładamy  na  dzień 26 pażdziernika 2019 r. Pojedziemy do pałacu – DZIĘKI- w Wiązownicy. Wycieczka potrwa około 6 godz. Planowany wyjazd z Kielc  o  godz. 9.30-  zbiórka na  dziedzińcu Muzeum Historii  Kielc  o  godz.9.15.

Mamy już komplet  uczestników którzy zgłosili się  i potwierdzili  uczestnictwo w wycieczce.  Dziękuję.

Kornelia Major

Zapraszam na pierwsze powakacyjne spotkanie, które odbędzie się dnia 2.09.2019 roku o godzinie 17:00 w Muzeum Historii Kielc.  Opowiem Państwu o duchu. Duchu, którego każdy nosi w serduchu. A jeśli ktoś nie wierzy w ducha, uwierzy kiedy wykładu wysłucha!

Temat spotkania „Genius loci”.

Spotkanie prowadzi Jerzy Użyczak.

Pogrzeb

Zmarla  nasza  koleżanka  Maria  Brylska.

Msza święta  w intencji Zmarłej odprawiona  zostanie w czwartek 21 marca o godz.14.00 w kościele p.w.św. Prokopa w Krzęcicach, po czym nastąpi  odprowadzenie do  grobu  rodzinnego na  cmentarz  parafialny.

Będzie  nam  Ciebie   brakowało Mario.

Koleżanki i  koledzy „Świętogenu ” w Kielcach

 

Spotkanie 4 lutego 2019

Świętokrzyskie Towarzystwo Genealogiczne „Świetogen ” w  Kielcach
zaprasza dnia 4 lutego 2019 r.o godz.17.00  do  Muzeum Historii Kielc na
wykład Pana Dariusza Kaliny.
Temat : Dzieje  Czarnowa i zachodniej części Kielc.
Wstęp  wolny.
Kornelia Major

Spotkanie dnia 4 czerwca 2018 r.

Dnia 4 czerwca 2018 r. o godz.17.00 zapraszam  na  kolejne  nasze  spotkanie do  Muzeum  Historii  Kielc  ul.Św. Leonarda 4.

Temat : Konwersje  z  judaizmu  na  katolicyzm  w XIX wieku.

Wykładowca : dr  Lech  Frączek z Uniwersytetu  Jagiellońskiego.

Wiatrak w Suchedniowie

Poszukując w Archiwum w Radomiu Akt Stanu Cywilnego Parafii z Jastrzębia /parafia Jastrząb/ i z Szydłowca /moje drzewo genealogiczne po mieczu/ dość przypadkowo dokopałem się do rewelacyjnego dokumentu dotyczącego mojego rodzinnego Suchedniowa. Jako że wykonuję reprodukcje fotograficzne tych dokumentów – zrobiłem i ten dokument , który teraz jest w moim archiwum dokumentów starych. Całość artykułu Andrzeja Sasala  znajduje się pod tym linkiem Wiatrak-w-Suchedniowie-Andrzej-Sasal lub na https://www.facebook.com/andrzej.sasal

Spotkanie dnia 7 maja 2018 r.

Dnia 7 maja 2018 r. o godz.17.00  zapraszam  sympatyków genealogii do  Muzeum  Historii  Kielc ul.Św. Leonarda 4  na  kolejne  nasze  spotkanie.

Temat:  Warsztaty  genealogiczne- szukamy  przodków poza  aktami  metrykalnymi.

Spotkanie prowadzi : Maciej  Terek

Życzenia świąteczne

Z okazji  Świąt  Bożego  Narodzenia oraz Nowego Roku 2018  życzę wszystkim  naszym członkom , sympatykom oraz  ich  rodzinom , zdrowia , radości , miłości  i  miłych  chwil  przy  wigilijnym stole oraz wszelkiej  pomyślności w  nadchodzącym  roku.

Z Urzecza.

Ciekawość człeka z czasem nachodzi,
kim był jego przodek i skąd pochodzi?
Gdy mnie dopadła chęć poznania
zabrałem się do poszukiwania –
Wygodnie siadłem do komputera
i zabawiłem się w genehuntera.

Wpisałem w Google swoją godność,
wygooglowało mi jedną zgodność –
‚Modry urzyczak” -Zwierciadło etnologiczne?
– drobny druk, ryciny, odsyłacze liczne.
Sto siedemdziesiąt cztery strony!
Końca nie widać. ” Byłem przerażony.

Czytałem wszystko. Nuda była.
Ciekawość jednak zwyciężyła,
(Nie mogłem czytać na odczepnego
bym nie przegapił tego modrego).
Szukałem ciekaw w elaboracie
czy modry bo – po denaturacie.

Wreszcie znalazłem to co szukałem.
O denaturat już się nie bałem.
W tekście wyjaśniał dr Stanaszek,
że jest to męski fatałaszek,
innymi słowy – strój wilanowski
nosiły go nad Wisłą wioski.

Więc źródłosłowem mego nazwiska,
(jak dajmy na to – koszula ciału bliska),
był były, męski przyodziewek?
Mam być ofiarą licznych prześmiewek?
Kupiłem książkę. A co mi szkodzi.
Z niej dowiedziałem się o co chodzi.

I nawiązałem kontakt z autorem
wkrótce odpisał mi z humorem;
„Ze Skolimowa przodek Twój
Nosił w Falentach z Urzecza strój
Jak go widzieli tak go nazwali,
odtąd Urzyczak w aktach pisali.

Do dziś autora darzę sympatią
trochę za książki dedycatio.
„Temu, który nie mieszka na Urzeczu,
lecz jego korzenie po mieczu
świadczą, że jego dola człowiecza
wzięła początek od przodka z Urzecza.”
Jerzy Wnukbauma

Dawne wigilie w dworach,domach mieszczan i chatach chłopskich

Przygotowując ten  temat na  wykład, który miałam  w  dniu 4 grudnia 2017 r. w Muzeum  Historii  Kielc zajrzałam do  opisów  wigilii  Glogiera, Kitowicza i Kolberga. Porównałam  z  opisami dawnych  wigilii  w  mojej  rodzinie korzystając z  listów moich  ciotek, stryjów. Rodzina  zasiadała  do  wigilii  w  licznym  gronie  w  kilku  miejscach  w  Polsce  i  poza  granicami. Stąd  pochodzą opisy  jak  ucztowano  , co  jedzono i  jakie  panowały  zwyczaje. Uczestniczyłam  w  wielu  wigiliach  w  różnych  regionach  w  Polsce i wśród  polonusów w Stanach  Zjednoczonych. Wszędzie  starano  się  zachować  przekazywane  z  pokolenia  na  pokolenie  nasze dawne  zwyczaje. Co  z tych  moich obserwacji  wynika   napiszę  w  podsumowaniu.

„Starodawna wilija” –  to  nie  tylko  uczta  przy  suto  zastawionym  stole często zakrapiana  wspaniałymi nalewkami  w dworach  u  mieszczan  i  chatach  chłopskich . To  był  wieczór pełen  różnych  magicznych  zdarzeń, ceremonii, wróżb w  formie  jakiegoś  widowiska  przenoszony z dworu, chat  chłopskich  do  miast.  Wszystko  zaczynało  się  o  świcie , a  nawet  wcześniej  gdy  zaczynały  piać  koguty. Wierzono,że :

  •  kto  rano zerwie  się  dzielnie z łoża – ten  przez  cały  rok  nie będzie  przeżywał kłopotów  ze  wstawaniem,
  • która panna tarła  w  tym  dniu mak, to w nadchodzącym  roku czeka ją  zamążpójście,
  • który  myśliwy w  tym  dniu  coś  upoluje, ten mógł  liczyć  w  najbliższych   miesiącach na  szczęście  spod  znaku  Huberta ,
  • każdy  chłop wybierał  się  rano przezornie  do karczmy  aby chlapnąć  okowity, bo  to  wróżyło, że  w  nadchodzącym  nowym  roku  nie  grozi  mu  abstynencja,
  • który  spryciarz  podebrał ukradkiem  sąsiadowi siekierę, pług, czy  nawet  wóz ten  cieszył  się odtąd, że  wszelkie  dobro  będzie  mu  lgnęło  do  rąk,
  • mówiono, że  w  wilią  chłopców  biją, a dziewczęta  we  święta
  • przyjmowano, że w  wigilię  los  człowieka może  się odmienić – nawet  Melchior  Wańkowicz  w  to  wierzył i twierdził,   w  jednym  z  felietonów  że” w  dzień  wigilii gdzieś  na  Mlecznej Drodze  Szafarz Niebieski odwraca klepsydry naszych żywotów „.

Wróżby  jak  to  wróżby istniały  od  dawna , ale  w  tym  dniu  prym  wiodła  kuchnia w  których  królowały przeważnie  kobiety.

Mężczyżni   wszystkich  grup  społecznych  nie  cierpieli tego  dnia  gdyż aż  do  kolacji wigilijnej  obowiązywał  post, a  w  domu  panował niesamowity  rwetes   więc  nie  mogli  doczekać  się  pierwszej  gwiazdki. Wreszcie , kiedy  stół  był  nakryty  białym  obrusem  pod którym ułożono  siano, a  na  talerzyku   ułożono  opłatek czas  było  zasiadać  do  kolacji  jak  tylko  ukazała  się  na  niebie  pierwsza gwiazda. Należy dodać , że  zwyczaj  kładzenia  siana  pod  obrus   nie  dotyczył  tylko  chat  chłopskich, ale zwyczaj  ten  obowiązywał   w  dworach   i    domach  mieszczańskich.

Wieczerzę  rozpoczynano okolicznościową modlitwą  na  głos, zwykle  czynił  to  gospodarz  lub leciwa  osoba, albo  zaproszony ksiądz  dobrodziej.  Łamano  się  opłatkiem i składano  sobie  życzenia . Przypominano  tych  co  odeszli  na  zawsze „bywało  też ( zwłaszcza  w  legendach ), że  skądś  nadchodził w  ostatniej chwili  strudzony  wędrowiec,  że zjawił  się  nieśmiało  syn  marnotrawny, że przykuśtykał o  kuli  wiarus z dawno skończonej  wojny. Była  radość, łzy”

Wigilią rządziła pewna magia liczb. Tak więc :

  •   ilość ucztujących musiała  być  zawsze  parzysta jako , że przypadek  odmienny groził komuś z nich  rychłą  śmiercią. Znany  jest  przypadek, że  dwa  razy  odstąpiono od  przesądu , pisała babce Maria Estreicherówna „raz  siedziało już dwanaścioro osób, gdy przy  stole dowiedziano się , że sąsiad Leon Mikuszewski spędza samotnie  wieczór. Sprowadzono  go –  mimo, że  musiał  być  trzynastym i rzeczywiście  umarł w ciągu  roku. Drugi  raz  do  stołu  zasiadło dziewięć  osób, a w kilka miesięcy póżniej  umarł mój  dziadek. ” Te dwa przypadki utrwaliły w  jej  rodzinie wiarę  w  feralność  nieparzystych  liczb  i  odtąd  aby  uniknąć podobnych  sytuacji do  stołu  zapraszano  kogoś  ze  służby.
  • bardzo  ważne  było i  jest  nadal pozostawianie wolnego  jednego  nakrycia przy  wigilinym stole Ciekawe jest , że w przypadku  potraw kierowano  się  liczbą nieparzystą  i tak :
  •   –   magnaci  musieli  mieć  11 potraw
  • –     szlachta   9
  • –     na wsi  7 a nieraz sadziła  się  na  więcej.

Na  dworskim  stole i  stole  mieszczańskim  w  wigilię  podawano do  wyboru : barszcz czerwony z kiszonych  buraków  z  fasolą  (  potem i  obecnie   uszka  z  farszem  grzybowym ) zupę  grzybową  z  łazankami  lub  zupę  rybną  z  migdałami , pierogi  z  kapustą  i  grzybami, karp  smażony, karp w galarecie , karp w szarym  sosie, szczupak  faszerowany, łazanki  zapiekane  z kapustą  i  grzybami , kluski  z  makiem i  miodem, kulebiak lub  cebulaki , kapelusze  borowików nadziewane  farszem  grzybowym  zapiekane  na  maśle, kompot  wigilijny  ugotowany  z  suszonych  owoców .

Na  deser  podawano różne  ciasta : strucla  z  makiem , zawijaniec  z  masą  śliwkową, kakową ,  makowce  na kruchym  spodzie  mocno  lukrowane, chały słodkie  z kruszonką , baby drożdżowe  gotowane , pierniki  przekładane  różnymi  masami i  mnóstwo różnych  ciasteczek . Podawano  również  owoce  cytrusowe , suszone  bakalie  , orzechy  włoskie, laskowe  i tp. Kutia była  też  obowiązkowo  podawana  na  deser.

W chatach  chłopski na  wieczerzę  wigilijną  podawano :

żur z grzybami, zupę  z  konopi  zwaną siemieńcem lub  siemieniatką

kapustę  z  grochem  lub  fasolą,

polewkę  z  suszonych śliwek , gruszek, jabłek,

grycok,

rzepę  suszoną lub  smażoną  na  oleju ,

karp  smażony,

kompot  wigilijny  z  suszonych  owoców.

Po  głównych  jadłach  podawano  ciasta : drożdżowe  z  kruszonką, struclę  makową i  z masą  śliwkową  a  dla  dzieci  słodkie makiełki .

Ze  zwyczajów  wigilijnych należy  jeszcze  wymienić :

  •  nie  odkładać  łyżki dla odpocznienia, gdyż ten  co  to  uczyni może  nie  doczekać następnej wigilii,
  • póżnym  wieczorem raczej  bliżej  pasterki do  drzwi  dobijały  się ” gwiazdory” lub „Józefy”-brodaci przebierańcy z laskami, dzwonkami, torbami  a  przede wszystkim rózgami . Dziwni przebierańcy przepytywali z pacierza,  nieraz  nagradzali jabłkiem albo cukierkiem ale też czasami przycięli  po  siedzeniu rózgą nie  bardzo  uwzględniając , że  to  wigilia.

Dopiero  po  wieczerzy  dzieci  mogły  podejść pod podłaziczkę obecnie choinkę i odszukać  swoje  prezenty. Choinka  zagościła  u  nas  jakieś  150  lat  temu i  wymyślona  jest  przez Niemców. Naszą podłaziczkę w  niektórych  regionach Polski jeszcze spotykamy . W Polsce  istniał  zwyczaj  obdarowywania  dzieci  prezentami  dopiero  po  Nowym Roku –  teraz  w  wigilię. W tym czasie  gdy  dzieci  zajmowały  się  prezentami  młodzież  zajmowała  się  wróżbami :

  • kto wyciągnął  spod  obrusa zielone  siano – to oznaczało  ożenek  w  karnawale,
  • żółte  siano – trzeba  na  ożenek  poczekać,
  • wyschłe  i  poczerniałe – będzie  się  kiepściło w samotności  do  końca życia,
  • rzucano  kłosami  o belkę w powale  bo  chciano  się  dowiedzieć jaki będzie urodzaj,
  • dziewczęta z krzykiem wybiegały z domu, żeby z psiej szczekaniny dowiedzieć się z której strony nadjedzie kawaler  chętny  do  ożenku,
  • gospodarze udawali  się  do  sadu,  pukali  w  ule aby   obwieści ” Chrystus  Pan  się  narodziŁ ” albo przymierzali  się  siekierami do  drzewa ,  najczęściej  jabłonki  i  pytali ” będziesz  rodziła czy  nie  będziesz ? „.  Gdy   milczała  obchodzili  wokoło  i  powtarzali  pytanie, dopiero  uzyskawszy  odpowiedż ” tak ” ( głos  dawał  ktoś  z  domowników ) gospodarz  obłapywał drzewo  i  nie  przymierzał  się  z  siekierą.                                                                                            Od  zwierząt  nie  żądano  żadnych obietnic. Wilki przywoływano ” do  grochu ” co  było  zaklinaniem, aby  tu się  nie  pojawiały. Bydło  raczono resztkami  opłatka i  resztkami  ze  stołu  wigiliinego. Przed północą szybko  opuszczano  oborę aby o 12.00 w  nocy  nie  słyszeć o  czym  rozmawiają  zwierzęta  bo  mowa krasul  może  być  słuchana  tylko  przez  tych  co nie  popełnili  żadnego  grzechu.                                                                                                                      We  wszystkich  domach słychać  było śpiew  kolęd : w  dworach, domach miejskich, chłopskich  chatach. W dworach  i  miejskich  domach śpiewano  przy akompaniamencie fortepianu, pianina, klawikordu itp.W  chatach  chłopskich najczęściej  skrzypce, basetle , fujarki  itp.             Wszędzie  śpiewano: ”  Bóg  się  rodzi „,”Wsród  nocnej ciszy”,” Lulajże  Jezuniu” ,
  • , pastorałki i  najpiękniejsza  z  nich”: Oj  maluśki , maluśki”
  • Po  wieczerzy  udawano  się  na   Pasterkę : państwo z  dworów ubrane  w  futra saniami  wyśćiołanymi też  futrami, z chałup  chłopskich  ludzie  w  kożuchach – saniami  wyśćiołanymi  słomą  i  zarzuconymi  derkami .
  • Pastorałki  miały różną  oprawę muzyczną i  przyozdabiane  były  ćwierkaniem  wróbli, świergotem skowronków , gwizdami  kosów  lub  krakaniem  wron a czasami  zawył  wilk.  To zmyślna  kawaleria wojskowa  popisywała  się umiejętnościami   wychodząc  ze  swą  produkcją  na  chór. W kieleckiej  katedrze  takimi  umiejętnościami popisywał  się  będąc  na urlopie kawalerzysta Jerzy ” Świerszcz ” Pytlewski .
  • Czy  to   nie  o  takich  występach, świergotach myślał Liebert  pisząc  swoją Pasterkę ?  Śpiewu ptaków i  odgłosów  różnych  zwierząt  tam  nie  brakuje .
  • Podczas  Pasterki  robiono  sobie  różne  figle : zszywano  nicią  sukmany albo  długie  kiecki żeby  było  się  z  czego  pośmiać. Zdarzało  się , że  uczniaki  do  kropielnicy  nalali  inkaustu.  Śmiano  się  ze  wszystkiego  gdyż  uważano, że  ta  noc  powinna  być  radosna.                            Po  Pasterce   mieszkańcy  dworów  udawali  się w  odwiedziny  do  następnych  dworów i  wędrówka  trwała  aż  do  białego  dnia. Chłopi  udawali  się  do  swoich  chałup ale  też  biesiadowali  aż  do  pierwszej  mszy świętej.
  • Wiele tradycji  wigilijnych  przetrwało  do  naszych  czasów, różny  jednak  jest  zestaw  potraw  wigilijnych  na  naszych  stołach. Zawdzięczamy  to masowej  wędrówce  naszych  rodaków,zawieranym  związkom  małżeńskim w  różnych  rejonach  naszego  kraju .
  • Wspomnę  jeszcze  o jednym  zwyczaju  do  tej  pory  w  niektórych  rodzinach  trwającym i  spotykanym tylko  na Kielecczyźnie : w latach  gdy 24 grudnia  wypada  w  niedzielę,  dzień wigilii Bożego Narodzenia jest przesuwany  na sobotę ponieważ :  niedziela  nie  przyjmuje postu . W takim przypadku wigilia  jest  w  sobotę a Boże  Narodzenie  jest  obchodzone  przez  trzy  dni.

Spacer po parku.

Park miejski. Miejsce odpoczynku od trosk dnia codziennego. Cisza, spokój, las drzew. Na zasadzie luźnych skojarzeń; drzewa – gałęzie – gniazda, moja sztuczna inteligencja generuje podobieństwa związane z genealogią. Po chwili samotnego przemierzania parku wzdłuż i wszerz, przysiadłem na ławce. Po drugiej stronie alejki dwie kobiety w moim wieku, narzekały na przechodzącą i głośno rozmawiającą grupkę młodzieży. Nauczony przez żonę,  jestem na takie utyskiwania głuchy i ślepy. Moja małżonka oduczyła mnie zrzędzenia i besztania naszych dzieci i wnuków jednym krótkim słowem – „Starzejesz się!” Jak zawsze. Ma rację. Czas mnie posunął. Między innymi o tych dwóch paniach z parku kiedyś pisałem jak poniżej. Dzisiaj zastanowiłbym się czy się wewnętrznie nie postarzały?

O roku ów 1953.
Obrodziłeś obficie w boskie dzieci!
A co boskiego w nas? – Dziewczyny z rocznika.
Na samo wspomnienie serce mocniej pika.
Piękne anielice. Śmiały się święcie, beztrosko.
Płoche weny, mądre muzy, całowały bosko.
Były niebiańsko subtelne. Boginie nie z tej ziemi,
Przy niejednej z nich doznawało się chemii.
Przy nich było jak w raju, albo w siódmym niebie.
A chłopaki? Cóż chłopcy, dodam tu od siebie
– W chłopcach nie gustuję! A tak miedzy nami –
Faceci nie byli święci. Byli pół-bo-ga-mi.

Kobiety poszły, ja pozostałem. Po chwili zadumy przyszła mi na myśl mała, ludzka niekonsekwencja. Narzekając na młodzież z góry zakładamy, że nasze pokolenie było lepsze od pokolenia naszych zstępnych; dzieci, wnuków, prawnuków. Spekulujemy, że cały nasz powojenny wysyp, jest z jednego worka. Na dodatek worka ze znakiem jakości Q. Zakładamy, że byliśmy mądrzejsi, bardziej usłuchani, porządniejsi. Grzeczni! Ale czy tak było? Przypomnijmy sobie, co niejednokrotnie słyszeliśmy od swoich rodziców. Mnie do dzisiaj brzmią w uszach słowa matki o mnie i moich rówieśnikach. Moich koleżankach i kolegach – „Za moich czasów było inaczej.” Niby jak? Znacznie lepiej? Na kogo, lub na co uskarżały się nasze babki – „Przed wojną to było nie do pomyślenia.” Pewnie psioczyły na PPR i rząd, bo my byliśmy przecież pokoleniem grzecznych dzieci. Czy ja byłem grzecznym chłopcem?

Rozumując w ten sposób, przeskakując ileś tam pokoleń, dojdziemy do Starożytnego Rzymu i powiedzenia ówczesnych starych zrzęd – O tempora! O mores! Niby fajnie się to układa, a coś jest nie tak. Do kanonu sentencji weszła też inna forma starego powiedzenia Cycerona – Jakże zmieniają się czasy na gorsze!  Przecież odkąd istnieją przekazy, mówiło i pisało się o biedzie, o analfabetyzmie, o wiejskich głupkach, o miejskim lumpenproletariacie, o biednych zaniedbanych dzieciach. Dzisiaj nie ma kogo wyzwać od wiejskich głupków. Wszystkie głupki są dziś wykształcone. Nie było więc dawniej lepiej. Moim zdaniem nie było też gorzej. Po prostu. Było jak było. Życie toczyło się swoimi trybami – na miarę czasu. Ponieważ czas zasuwa do przodu i widać to po dzieciach, najlepiej im przypisać wszystkie grzechy świata, dodając też plagi egipskie. Dokąd to wszystko zmierza? Oj! Przestań Jurek narzekać! Starzejesz się!

W drodze powrotnej, idąc główną alejką, zacząłem zastanawiać się czego na nawierzchni chodnika jest więcej – rozciapanych ptasich odchodów, czy przyklejonych i przydeptanych śladów po wyplutych gumach do żucia. Na pierwsze paskudztwa sparafrazowałem tytuł noweli Stefana Żeromskiego zamieniając „rozdziobią nas” na – sorry za wulgaryzm – obsrają nas kruki, wrony. Tak! Zły to ptak co własne gniazdo kala. Tym parkowym ptaszyskom nie można jednak tego zarzucić. Podobnie jak w średniowieczu ekskrementy mieszkańców miast, ptasie odchody też lądują poza ich domem. Na chodniku. Na ślady po homo ssakach mam swoją nazwę – pepki z gumy. Zapożyczyłem ją od innego Stefana (Friedmanna). Nieznacznie ją zmieniłem, gdyż nazwa tego „globtrotuara” brzmiała „Pepeg z gumy” i dotyczyła „nieślubnego syna wodza Azteków”.

Skoro mowa o złych ptakach. Mnie też się dostało. Dotyczącą mnie gorzką uwagę o złym ptaku, przyjmuję z pokorą. Jednak osobiście bardziej sobie cenię norwidowskie – „Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala, czy ten, co mówić na to nie pozwala?”. Moim zdaniem jest mniej stanowcze i zmuszające nasze szare komórki do przemyślenia. Na końcu szekspirowskiego powiedzenia, większość ludzi postawiłoby wykrzyknik, ujawniający stan ich woli – życzenia lub stwierdzenia – Tak ma byś i basta! Norwid zadaje nam pytanie godne mózgu człowieka. Jeden krótki przykład, związany z genealogią, zamieszczam poniżej. Utrwaliłem go w pamięci komputera podczas wertowania przedwojennej prasy przeddzień spaceru po parku. Zapisałem go, nie dlatego abym miał coś przeciwko (nieistniejącej?) klasie wysoko urodzonych. Wręcz przeciwnie. Zasłużyli na szacunek i pamięć. Dzięki nim mamy pozostałe do dziś ślady wielkości Polski. Nie chwaląc się – moje nazwisko też figuruje pośród nich na kartach Genealogii Potomków Sejmu Wielkiego. Więc w czym rzecz? Rzecz w tym, że uważam by oddawać Bogu co boskie, a cesarzowi co cesarskie.
Jerzy Wnukbauma.

W karnawale same bale.

Za sprawą choroby, a w zasadzie wywołanej nią niepewności i strachu, zdałem sobie sprawę, że mój czas upływa zupełnie inaczej niż wcześniej. Strasznie przyspieszył. Kiedyś czekałem i czekałem nie mogąc się doczekać: kiedy dorosnę, kiedy skończę szkołę, kiedy się ożenię, kiedy dzieci urosną i się usamodzielnią, kiedy przejdę na emeryturę… Teraz mój czas okropnie zasuwa. Gdybym nie został uprzedzony przez Einsteina, pewnie wymyśliłbym moją teorię względności. Ja podobnie jak Einstein zauważyłem, że czas mój płynął i płynie inaczej w zależności od układu odniesienia. Widocznie zgodnie ze starym powiedzeniem mówiącym, że – mądrość przychodzi z wiekiem, dzięki Bogu, wiek do mnie nie przyszedł sam. Ot! Pierwszy przykład z brzegu. Trwa karnawał, wyłuszczę mój wywód teorii względności.

Wstyd się przyznać, ale dawniej źle datowałem czas rozpoczęcia karnawału. Kiedyś uważałem, że karnawał zaczynał się wraz z końcem adwentu. Z końcem uprzykrzonego postu i irytujących obsztorcowań matki – „Nie wyjadaj, bo to na święta!”. Byłem już „starym chłopem”, a nadal trwałem w błędzie dzieciństwa. Wciąż myślałem, że karnawałowe szaleństwo zaczyna się po pasterce. Że wstanę rano i już karnawał. Cieszyłem się więc, śpiewałem, tańczyłem, jadłem i … Nie! Picie i zakąszanie było dla mnie jeszcze zakazane. W niewiedzy tej trwałem długo. Ale – Jak się czyta to się wie. Dzisiaj jestem świadomy i na zapusty czekam do momentu, aż Trzej Królowie dadzą mi sygnał, że mogę korzystać z życia i bawić się dowoli. Wykorzystuję ten czas grzeszenia bez grzechu, aż do dnia posypania głowy popiołem. Ostatnio cieszę się z życia coraz bardziej. Do tego stopnia, że żałuję iż okres zimowego imprezowania jest tak krótki.  Trwa tylko kilka tygodni. Kilka tygodni karnawałowych imprez, balów kostiumowych, studniówek, tańca do białego rana, kuligów, spotkań towarzyskich, domówek i kolędujących po domach przebierańców,(tu mam na myśli tylko i wyłącznie tradycję kolędników – o ile tacy jeszcze chodzą). Odliczając od okresu karnawału przyziemne codzienne obowiązki, pozostaje mi kilka, góra kilkanaście dni karnawałowego szału.

Cieszę się więc z życia i nie rozumiem ludzi, którzy w jednym jedynym dniu karnawałowego szaleństwa organizowanego nieprzerwanie od 32 lat, nie potrafią cieszyć się wraz innymi. Nie rozumiem ludzi odbierających i nadających na innych falach, którym przeszkadza radość innych osób. Nie jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy usprawiedliwiając swoją postawę wobec radosnych, roześmianych uczestników WOŚP, dorabiają do tego swoją ideologię i przypinają łatki innym. Dla tych niezadowolonych mam takie memento – Zawsze może być gorzej. Z historii wiem, że karnawały moich rodziców nie były radosne. Młodość upływała im w czasie II wojny światowej. Później nie było lepiej. Zapanowała szarość komuny. Ze wspomnień moich babek zapamiętałem napomnienia ich rodziców a moich pradziadków –  „Siedź w kącie, a znajdą cie!” Szły więc posłusznie do cichych kątów, a z nimi smutek i echa I wojny. Zapusty pokolenia moich pradziadków, trafnie opisał Tadeusz Boy Żeleński w książce „Wakacje z prydumką”, która ukazała się w 1933 roku.
Jerzy Wnukbauma

W drugim jej rozdziale zatytułowanym „Karnawał” autor pisze…

Na każdym kroku oblega nas porównanie nowych form życia z dawnymi; zestawienie to wydaje mi się szczególnie pouczające, nawet w błahostkach. Ot, na przykład zdarza mi się parę razy do roku zajrzeć na chwilę na dancing i przyglądać się z przyjemnością parom falującym rytmicznie na niedużym kręgu posadzki. Mówi się wiele o „szale tańca” jako o symptomie dzisiejszym, powojennym. Niezupełnie ściśle. Bo szał tańca istniał i dawniej i z pewnością większy niż dziś; tyle tylko, że był umiejscowiony co do czasu. Tańczyło się na przestrzeni sześciu czy  ośmiu tygodni Karnawału. Ale za to wszyscy i bez mała co dzień. Poszukiwany tancerz – lub w ogóle człowiek mający znajomości – Hasał noc w noc do siódmej lub ósmej rano. I nie tak jak dziś, gdy tańczy się marzące tanga, spokojne bostony. Wówczas co za tańce! Pot lał się z czoła, kołnierzyk skręcał się na szyi w mokry sznurek; przy zmianie koszuli (bo wytrawni tancerze brali z sobą zapasowe koszule) można było wyżąć z niej kubeł wody. Potem karnawał się kończył; jeszcze ostatni biały mazur, gasła cała feeria i zaczynało się beztaneczne życie trwające resztę roku.

Instytucja karnawału była dość ciekawym przykładem, do jakiego stopnia kultura mieszczańska nie umiała wytworzyć własnych form; jak bardzo była w tym pod uciskiem tzw. arystokracji i ziemiaństwa, z którego w znacznej części „inteligencja” w Polsce zdegrengolowała. W wielkim świecie karnawał był to generalny zjazd wszystkich dzielnic, rodzaj targów małżeńskich; był zresztą jedną z form świętowania, trwającego cały rok. W sferze ziemiańskiej, gdy prace rolne były ukończone, gdy w kabzie było nieco grosza a w piwnicy wina, z dawien dawna odwiedzano się kuligami, zjeżdżano do miast i miasteczek, również aby pokazać sobie wzajem synów i córki, aby swatać i krzyżować swoje młode. W mieście, gdzie ludzie mogą się widywać ciągle, takie kontakty traciły poniekąd swój społeczny sens; mimo to, instytucja karnawału utrwaliła się i w mieście. Wiem oczywiście, że można ją wywieść od pogańskich orgiastycznych tradycji; ale nie mam zamiaru sięgać tak daleko, pragnę jedynie wskazać tutaj parę jej dość paradoksalnych rezultatów.

Przede wszystkim, karnawał magnacki czy ziemiański kojarzył się z pojęciem wywczasu. W mieście natomiast w sferze ludzi pracujących, przypadał on w pełnym sezonie pracy. Po przetańczonej nocy,  urzędnik szedł do swojej budy, młody lekarz do kliniki, student na wykłady. Biura, szpitale funkcjonowały swoim trybem. Jak to połączyć z conocnym tańczeniem do upadłego? Toteż wzięty tancerz chodził przez te dwa miesiące w dzień jak błędny, w nocy wyciskał ostatek sił czarną kawą, winem, koniakiem. Pod koniec karnawału bywał rozpity na dobre. Wątlejszy dostawał krwotoku płuc. Iluż młodych ludzi wykoleił karnawał, te dwa miesiące nierealnego życia, przewracającego wszystkie wartości do góry nogami!

Niedorzeczność tej formy zabaw na gruncie burżuazyjnym objawiała się i czym innym. Tradycyjne tańce, urodzone w pałacach, na wielkich salach balowych, przechodziły do coraz mniejszych mieszkań. Dziś da się ślicznie tańczyć bluesa na paru metrach kwadratowych posadzki. Ale jak w niedużym pokoju, szumnie nazwanym salonem, wyglądały kadryle, kotyliony, – mazur zwłaszcza – bez których szanująca się zabawa nie mogła się odbyć? Stąd owe figury mazurowe, przez wszystkie ubikacje łącznie z kuchnią, prowadzone przez zziajanych Fikalskich, ale jakże mało mające wspólnego z tańcem!

Ale największe barbarzyństwo ujawniło się w powszechnym obowiązku tańca. Dziś tańczy kto chce, kto ma warunki i kwalifikacje po temu; nawet w dancingu jedni tańczą, drudzy sobie rozmawiają spokojnie, inni ssą w barze koktajl prosto od jakiejś krowy. Dawniej, ponieważ całe życie towarzyskie skupiało się na owym przez cały rok wyczekiwanym karnawale, gromadził on wszystkich. I każdy, czy prosty czy krzywy, czy miał słuch czy nie, czy umiał czy nie umiał, – a taniec jako umiejętność był w klasie średniej, u mężczyzn przynajmniej, w wielkim zaniedbaniu, – musiał tańczyć. Inaczej ściągał na siebie opinię człowieka bez wychowania, pasożyta, który przychodzi wyjadać kolację. Zawsze były jakieś panny które „siedziały”. Jakaś brzydka czyjaś kuzynka wołająca o zmiłowanie. Niech będzie tancerz jaki chce, byle był. Jeszcze tańce wirowe mógł nietańczący gość sabotować, ale kiedy przyszły tańce angażowane które były głównym wypełnieniem wieczoru, obchodzono sale i wyławiano wszystkich mężczyzn zdatnych do służby – cenzus równie rozciągliwy jak w czasie wojny. Zawsze zresztą – o ile przedstawił inne szanse życiowe – kawaler mógł być przez jakie boże dziewczę wybrany, a wówczas odmowa równała się najczęściej niegrzeczności.

Cóż za widok! Pokazano nam raz w kabarecie takiego autentycznego kadrylo-mazura z owych czasów, nic nie przesadzając; wystarczyło, aby pęknąć ze śmiechu. Iluż godnych, przyzwoitych i inteligentnych ludzi dyskredytowało się, podskakując jak wróbel na nitce, przytupując nie w takt, komiczni, przeraźliwi. I nikt tego nie uniknął; bo nawet kadryl, który był tańcem konwersacyjnym, „chodzonym”, kończył się najzdradliwszą Galopką z figurami. Była to niby złośliwa pułapka, bo właśnie kadryl to był taniec, do którego poszukiwani byli panowie poważni, epuzerzy. Rozmowa zaczynała się od byle czego, a mogła się skończyć oświadczynami; i w chwilę potem ów odpowiedzialny konkurent zmieniał się w ledwodrypę od siedmiu boleści, depcącego po nogach w galopce.

Wszystko to wydaje się błahe ale miało swoje bardzo poważne znaczenie. Bo karnawał przy braku innych terenów spotykania się płci odmiennych zachował i w miejskiej sferze charakter targów małżeńskich; zawsze rezultatem jego była pewna ilość oświadczyn i zaręczyn. Ale dobór odbywał się w tej sferze na swoistych zasadach. Kandydata na męża kwalifikowało jego stanowisko, zdolność utrzymania rodziny. Tym samem, dobrzy fachowcy, mole książkowe, pilni pracownicy, poważniejsi panowie, mieli for. Stąd zabawne poplątanie. Bo niewątpliwie taniec sam w sobie ma charakter zalotów, zabiegów przedpłcennych – jak mówi nieoszacowany Kurkiewicz – jest jednym z elementów doboru płciowego. Coś niby turniej, w którym mężczyzna ma się wykazać zręcznością, dziarskością, wdziękiem. Ale tutaj z tą paradoksalną poprawką, że ci którzy się najlepiej „wykazywali” w tańcu, to były przeważnie zawodowe nieroby, karnawałowe łaziki, w najlepszym zaś razie ludzie młodzi, bez stanowiska, nie nadający się (na razie przynajmniej) do małżeństwa. W tych warunkach trudno o większy absurd niż łączenie przeznaczeń małżeńskich z turniejem tanecznym. Wprawiano młodą dziewczynę w trans szału, po to aby jej kazać wybierać z rozsądkiem. Wnoszono w jej duszę nieuchronny zamęt; z kim innym idealnie się jej tańczyło, w innego ramionach drżała rozkosznie – a innego za podszeptem rozsądnej matki, brała na oko jako kandydata na męża. Ale co więcej, tego przyszłego męża stawiano w możliwie najgorsze warunki. Ten sam kandydat, nieraz tęgi i wartościowy człowiek, w którym panna mogłaby się szczerze zakochać (jak dziś na przykład) jako jego uczennica, podwładna czy koleżanka w biurze – na jakimkolwiek terenie zresztą, z wyjątkiem tańca – musiał jakby umyślnie pokazywać się ze swej najsłabszej strony; w tym w czym go bił na głowę lada dureń. Na tym gruncie, pocieszne były owe zaloty, cierpiane z roztargnieniem, niezręczne, przerywane co chwila przez jakiegoś fircyka, który porywał pretendentowi pannę w pół słowa sprzed nosa i odnosił mu ją pobladłą z tanecznej rozkoszy. A cóż dopiero, kiedy ten pan na stanowisku, prokurator, lekarz, czy profesor uniwersytetu, podrygiwał w tańcu bez wdzięku, kiedy młoda dziewczyna widziała biegnące za nim drwiące spojrzenia i rumieniła się za niego! Słowem inteligencki karnawał był instytucją kojarzenia par, przy równoczesnym dyskredytowaniu przyszłych mężów w oczach przyszłych żon i niezdrowym rozszczepianiu serc panieńskich w samem zaraniu decyzji. Ileż kompleksów musiało się wytwarzać, które najpoważniej zaciążyły – wręcz fizycznie! – na losach takich małżeństw.

Jeszcze niedorzeczniejszy i okrutniejszy był karnawał w stosunku do wielu panien, które zmuszał do wystawienia się na pokaz, do podejmowania kobiecej walki o byt w warunkach również najniekorzystniejszych. Znowu ta sama historia; dzielna, inteligentna dziewczyna, której zalety można by ocenić na właściwym jej terenie – tam na sali balowej, beznadziejna weteranka kilku karnawałów, w zbyt opatrzonej sukience, wystawiona na banalne rywalizacje, wyczekująca pod okiem mamy aż się ktoś do niej zbliży, sterczała nieraz do rana z powściąganymi łzami w oczach, lub też uciekała w pełni balu pod pozorem bólu głowy, aby w domu gorzko płakać do rana. Kilkadziesiąt bukiecików które gromadziła „królowa balu” – najczęściej koronna gęś – to było tyleż skalpów zdartych z głów skromniejszych rywalek.

Stanowczo, mimo wszystko co można by zarzucić naszej epoce, ludzie żyją dziś jakoś dorzeczniej, swobodniej i elastyczniej. Nawet taniec odzyskał swoją godność i sens, gdy wcześniej był rajfurem małżeńskim, i to rajfurem niezręcznym i nielojalnym. I kiedy mi się zdarzy rozejrzeć po dzisiejszym boisku tanecznym, gdzie dobrane pary kręcą się bezinteresownie w spokojnej harmonii, a potem przypomnę sobie dawną salę balową o siódmej rano; straszliwy rząd matek dogorywających pod ścianą, ale jeszcze ścigających nienawistnym wzrokiem krzywdzicielki swoich niedotańczonych córek i schrypłego wodzireja z błędnym wzrokiem, obwieszonego papierowymi orderami, ryczącego swoje „urrrra! z życiem panowie! dziś, dziś, dziś”; i owo pospolite ruszenie pociesznych mazurzystów, którzy za godzinę, ledwie zdoławszy się trochę obmyć, pójdą, wpół przez sen, z ciężką głową sądzić, leczyć, operować, wykładać, egzaminować, – muszę stwierdzić, że to był dopiero prawdziwy „szał tańca”. Nawet nie szał, ale wścieklizna tańca, przeciw której dzisiejszy dancing jest błogosławioną szczepionką.

Tyle T. Boy-Żeleński.

Gen dobry!

Powyższy tytuł może sugerować, że skoro jest dobry gen, to zapewne jest też zła, mniej doskonała jednostka dziedziczności. Wszystkich oczekujących na analityczne, genetyczne wypracowanie, oraz wszystkich zwiedzionych powyższym tytułem – przepraszam. Nie mam zielonego pojęcia o genetyce, dlatego artykuł nie będzie o badaniach genetycznych, o DNA, genotypach, haplogrupach czy innych dla mnie niezrozumiałych zagadnieniach. Będzie natomiast o zachowanych na piśmie „wybrykach” naszych przodków.

Przeglądając stare, archiwalne księgi, natrafiałem czasem na akty, których zapis odbiegał nieco od szablonowych wpisów większości metrykalnych aktów. Gros takich przypadków stanowiły wpisy w aktach ksiąg zgonów i w alegatach. Były to wzmianki o samobójstwach, ofiarach morderstw i nieszczęśliwych wypadków. Niektóre takie akty są skarbnicą wiedzy o starych dziewiętnasto i wczesno dwudziestowiecznych czynnościach i sposobach postępowania ówczesnych służb policji, prokuratury i sądów w takich przypadkach. Można to wywnioskować na podstawie jednego, góra dwóch zdań wpisów poczynionych przez duchownych powołujących się na odnośne pisma wspomnianych organów. Pochówki pod krzyżem, na rozstajach dróg, pod cmentarnym murem stanowiły nierozłączny obrzęd postępowania z denatami w omawianym okresie. Wydawać by się mogło, że takie wpisy są wyłączną domeną aktów zgonów. Trudno sobie wyobrazić podobne wpisy w aktach małżeństw i urodzeń. Te, w moim odczuciu, emanują radością narodzin, lub szczęściem ledwo co poślubionych małżonków. A jednak. Byłem kilka razy zaskoczony. Ostatnio w księdze urodzenia natrafiłem na taką niespodziankę. Ktoś złośliwy z racji gry słów dziecko-niespodzianka, powiedziałby – trafiłeś facet na kinder niespodziankę.

Wertując stare dziewiętnastowieczne księgi urodzeń, kilkakrotnie natknąłem się na wzmiankę księdza o ojcach nowonarodzonych dzieci wywiezionych na Syberię. Początkowo uważałem fakty zesłania za chwalebne. Miło łaskotały mnie one po sercu. W kraju gdzie jedno powstanie goniło kolejne powstanie, nie brakowało ofiar carskich represji. Na wzmianki o zsyłkach w głąb Rosji reagowałem raczej pozytywnie przyjmując je za wynik rozprawienia się carskich siepaczy z krnąbrnym narodem. Zwłaszcza tu, w indeksowanej przeze mnie świętokrzyskiej parafii. W miejscu w którym ze względu na występowanie licznych oddziałów powstańczych, oraz toczących się na tym terenie walk, głośno jest nawet dziś przy okazji różnego typu uroczystości z okazji Powstania Styczniowego. Z błędu w którym żyłem wyprowadził mnie krótki wpis pisany cyrylicą w akcie urodzenia. Piszę go w czytelnej dla wszystkich formie fonetycznej – „…katorej muż wysłan w Sybir za ubitie…” tu imię i nazwisko ofiary porywczego męża matki dziecka.

Innymi zachowanymi na papierze archiwalnymi wykopaliskami dokumentującymi poczynania naszych przodków, są artykuły znalezione w starych, pożółkłych gazetach. Poniżej zamieszczam dwa wycinki z warszawskich gazet okresu międzywojennego. Pierwszy z „Expresu Porannego” z 10.04.1931r , drugi z „Dzień Dobry” z 12.12.1935r. Nie komentuję ich. Pozostawiam je ocenie czytających. Pierwszy artykuł, o aresztowaniu pięciu aferzystów w Kielcach, wybrałem z racji bliskiej mojemu sercu relacji Warszawa-Kielce. Drugi zamieszczam ze względu na wzmiankę o moim kuzynie w trzecim pokoleniu, dzielnie „podstawiającemu czoła” swojemu ojczymowi. Życiorys reprezentującego go adwokata Hofmokla-Ostrowskiego zamieszczony jest w WikipediA. Moim zdaniem on też jest godny polecenia. Ja po zapoznaniu się z jego biografią mogę tylko zacytować klasyka – „Sąd sądem, a sprawiedliwość musi być…”

Jerzy Wnukbauma