|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Kaczmarek_Aneta |
|
Temat postu:
Wysłany: 10-01-2014 - 09:47
|
|
Dołączył: 09-02-2007
Posty: 6234
Skąd: Warszawa/Piaseczno
Status: Offline
|
|
Małgosiu,
zmieniłam temat wątku, rozszerzając zakres czasowy
Książkę, którą polecałam wczoraj już zamówiłam - jeśli pojawi się jakakolwiek wzmianka o Radomiu, dam znać.
Pozdrawiam
Aneta |
|
|
|
|
|
gostel |
|
Temat postu:
Wysłany: 10-01-2014 - 10:05
|
|
Dołączył: 13-04-2012
Posty: 80
Status: Offline
|
|
Bardzo dziękuję, będę z niecierpliwością czekać. Oczywiście, jeśli w książce będą "wieści" z Radomia, to również ją nabędę.
Miłego dnia
Małgorzata |
_________________ Polacy chcieliby, żeby niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi...
(Józef Piłsudski)
|
|
|
|
|
MagdalenaChru |
|
Temat postu:
Wysłany: 10-01-2014 - 21:29
|
|
Dołączył: 08-01-2014
Posty: 32
Skąd: Warszawa
Status: Offline
|
|
A ja zainteresowana jestem okresem po 1945 r. Niby wszyscy mieli być wtedy równi, ale przecież istniały opiekunki do dzieci i pomoce domowe, które zamieszkiwały w domach swoich pracodawców. |
|
|
|
|
|
Kaczmarek_Aneta |
|
Temat postu:
Wysłany: 16-01-2014 - 12:39
|
|
Dołączył: 09-02-2007
Posty: 6234
Skąd: Warszawa/Piaseczno
Status: Offline
|
|
gostel napisał:
Bardzo dziękuję, będę z niecierpliwością czekać. Oczywiście, jeśli w książce będą "wieści" z Radomia, to również ją nabędę.
Miłego dnia
Małgorzata
Spis treści do omawianej książki:
http://www.infort.dig.pl/strony/ST_Sluzba-domowa935.pdf
W skrócie: temat służby domowej został przedstawiony na przykładach trzech miast: Warszawy, Krakowa i Poznania z uwagi na zachowane materiały archiwalne w większym stopniu niż dla pozostałych miast.
Na temat Radomia jak na razie nie znalazłam żadnej wzmianki.
Pozdrawiam
Aneta |
|
|
|
|
|
gostel |
|
Temat postu:
Wysłany: 16-01-2014 - 12:48
|
|
Dołączył: 13-04-2012
Posty: 80
Status: Offline
|
|
Aneto, dziękuję.
Może w przyszłości jeszcze natrafimy gdzieś na wzmianki o Radomiu.
Pozdrawiam
Małgorzata |
_________________ Polacy chcieliby, żeby niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi...
(Józef Piłsudski)
|
|
|
|
|
gienia |
|
Temat postu:
Wysłany: 17-01-2014 - 18:27
|
|
Dołączył: 02-01-2012
Posty: 361
Status: Offline
|
|
Witam,
czasem o życiu pomocy domowej można się było dowiedzieć z gazety, z rubryki "Z sali sądowej" np Dz. Polski z 22 lutego 1949 str 4. Ciężko było./to do MagdalenyChru/
Gienia. |
|
|
|
|
|
MagdaBilska |
|
Temat postu:
Wysłany: 18-01-2014 - 14:38
|
|
Dołączył: 12-11-2007
Posty: 76
Skąd: Wąsowo, Wielkopolska
Status: Offline
|
|
Dorzucę "3 grosze" od mojej babci Bronki (rocznik 1908), której wspomnienia udało mi się kiedyś spisać. Babcia w 1925 roku jako siedemnastolatka wyruszyła w podróż życia z podłukowskiej wsi Zastawie do stolicy, gdzie spędziła kilkanaście lat jako służąca.
"W 1925 jak miałam 17 lat ciotka Frania, siostra ojca, wyjechała do Rosji i pracowała u popa. Babcia zawsze mówiła, że ma dobrze, bo wyjechała w świat. Na wsi na służbie taka dziewczyna, co jej kuzynka, Julka wyjechała do Warszawy na służbę i też miała dobrze. Powiedziałam do mamy, że też chcę jechać. Mama nie chciała mnie puścić, ale poszła do wuja Szewczaka po radę. A on na to: "Kaśka, biedna jesteś, to wiem. Ale jak postąpi tak, jak inne i wróci z dzieckiem, to będzie Cię stać na powrozek, żeby się powiesiła. Bronić jej nie możesz."
Brat odwiózł mnie do Łukowa na pociąg. Nigdy nie byłam na stacji. Wysiadłam i stoję. Idzie jakiś mężczyzna, a ja się go pytam gdzie jest stacja. A on na to: „O tu jest stacja". Stałam pod nią i nawet nie wiedziałam, że tak stacja wygląda. Kupiłam bilet do Warszawy i wsiadłam do pociągu. Obok mnie siedział ksiądz. Spytał się gdzie jadę. "Do Warszawy" odpowiedziałam. A on na to: „Jak do Warszawy? Gdzie do Warszawy? Masz tam rodzinę?" Powiedziałam mu, że nie. A on mi odpowiedział, że nie można tak po prostu jechać do Warszawy. Trochę się wystraszyłam, ale pomyślałam, że jakoś to będzie.
Wysiadłam na Warszawie Wschodniej. Dorożkarz spytał mnie gdzie jadę. Powiedziałam, że na Paczą. Chciałam dojechać do Julki Kąkol. Dorożkarz nigdy nie słyszał takiej nazwy. Jakiś inny słyszał, zapytał się kogoś gdzie to może być i dowiózł mnie na miejsce. Pacza była na Grochowie, w nowej dzielnicy. Jak zajechaliśmy to już była noc. Dorożkarz kazał mi sprawdzić czy Julka jest a sam poczekał na mnie. Zapukałam do drzwi, otworzyła mi Julia. Nie znała mnie, ale się przedstawiłam, powiedziałam skąd jestem i skąd mam jej adres. Nie miałam gdzie spać i chciałam, żeby mnie przenocowała. Nie wiedziałam, że jest tylko służącą. Ona nie chciała, bo bała się swojej pani, ale ona słyszała wszystko przez drzwi i nie pozwoliła mi odejść. Kazała przespać mi się razem z Julią na jednym łóżku.
Rano pani napisała mi kartkę, którędy mam iść i jak dojechać do Skwarka, człowieka zatrudniającego dziewczyny do pomocy w domach. Prowadził też budkę z papierosami na rogu Nowego Świata. W budce była żona Skwarka i zaprowadziła mnie do domu. Jego nie było, a jak później przyszedł to był pijany. Nie miał akurat żadnej pracy, ale wysłał mnie do Urzędu Pracy na ulicy Jasnej. Były tam dwie paniusie. Jedna się spytała, czy kocham dzieci. Powiedziałam, że bardzo, chociaż wcale nie wiedziałam czy kocham. Przyjęła mnie do pracy.
Przez dwa lata pracowałam u państwa Klejnadel na Alejach Jerozolimskich 8. Zajmowałam się dwiema dziewczynkami. Młodsza, Jadzia, miała zapalenie opon mózgowych i straciła słuch. Starsza- Zosia chciała kiedyś uciec z domu, bo się ze mną pokłóciła. Powiedziała do Jadzi, że niania ich nie kocha i pójdą w świat. Wzięła tobołek, podstawiła sobie taboret do drzwi kuchennych i chciała odsunąć zasuwkę, taboret się przewrócił i spadła. Więcej już nie uciekała.
Potem pracowałam przez rok u babci dziewczynek, która miała garkuchnię. Nie wypłacała mi pensji w terminie i pani Klejnadel postarała się o inną pracę dla mnie inną pracę.
Później przez półtora roku pracowałam u Marii i Józefa Lubelskich. Byli chyba Żydami, ale zrobili się na Polaków. Mieli sklep z meblami. Przestali mi wypłacać pensję i zrobiły się zaległości. Odeszłam od nich do Niemki, która mieszkała naprzeciw. Jak się dowiedziała, że nie mam ani grosz, to wzięła mnie do siebie.
Od niej odeszłam do Królikiewiczów. Pani spytała czy umiem gotować. Powiedziałam, że tak, ale wcale nie umiałam. Na pierwszy obiad kazała mi ugotować rosół z makaronem, sztukę mięsa w sosie chrzanowym i galaretkę Pawłowskiego. Niemka, z naprzeciwka dała mi kilka złotych i kazała kupić książkę kucharską. Pierwszy obiad ugotowałam z książki. Dobrze mi było u Królikiewiczów. Mieli w Nowym Sączu i Mielcu tartak i fabrykę mebli. Do Warszawy zwozili te meble niegotowe, i tam na hali je wykańczali. Mieli dwie córki i syna. Tadeusz chodził do szkoły oficerskiej, Zosia pracowała w redakcji a Irena chodziła do gimnazjum Tymińskiej na Starym Mieście.
Pan był inżynierem i majorem w stanie spoczynku. Byli bogaci, ale płacili mi tylko 30 złotych pensji. Niektórzy dostawali 40 złotych, więc podziękowałam im za pracę.
Inną pracę pomógł mi znaleźć dozorca. U Henryka i Marii Idzikowskich często zmieniały się służące, ostatnio też jedna odeszła. Poszłam tam zapytać się o pracę. Pani spytała mnie czy wiem, że często mają nowe służące. Ostatnio zwolnili jedną, bo zapoznała się z biedną wdową z sutereny i zaniosła jej wiadro węgla. Zwolnili ją następnego dnia. Ja byłam u nich cztery lata. Po jakimś czasie podnieśli mi pensję do 45 złotych, bo jak jedna z córek państwa wyszła za mąż, to musiałam dla tego męża odgrzewać obiad, bo chodził do pracy do elektrowni i nie jadł obiadu z wszystkimi.
Pani miała brata, co miał w Gdańsku fabrykę. Przyjeżdżał raz na miesiąc do Warszawy i przychodził w odwiedziny. Lubił wodę sodową z syfona i musiałam pamiętać żeby zawsze była, jak miał przyjść. A on zawsze jak odchodził to mi dawał 10 złotych.
Pan z panią przychodzili do mnie z tacką z winem na imieniny i święta. Byłam tam aż do wojny. Pana wzięli do wojska, bo był kapitanem w stanie spoczynku. Jak odchodził na front powiedział mi żebym nie odchodziła. Zgodziłam się. Pisał listy z Rosji i w każdym liście pisał mi, że mogę odejść, ale dopiero jak wróci. Idzikowska była komendantką LOP-u i prowadziła związek młodzieżowy. Należałam do PCK i byłam posłańcem w dziale opieki chorych. Córka państwa, Zosia, była sanitariuszką. Jak spadła bomba na naszą kamienicę to były w niej trzy osoby z rodziny Janczewskich. Leżeli zabici w przedpokoju. Zosia wezwała karetkę i w tym czasie oberwał się balkon i ją poraniło. Musiałam ją zaprowadzić do szpitala na Placu Trzech Krzyży. Nie wypuścili mnie już ze szpitala, bo było bombardowanie. Jak doszłam do bramy to nasza kamienica już się paliła. Nic nie wyniosłam. Wszystko się spaliło. Zostałam potem u córki państwa później wróciłam do Zastawia."
Poniżej dwa zdjęcia babci z "okresu warszawskiego"
Pozdrawiam
Magda
www.bilscy.eu
www.zastawie-netau.net |
|
|
|
|
|
Kaczmarek_Aneta |
|
Temat postu:
Wysłany: 22-02-2021 - 05:31
|
|
Dołączył: 09-02-2007
Posty: 6234
Skąd: Warszawa/Piaseczno
Status: Offline
|
|
|
|
|
Witold_Witkowski |
|
Temat postu:
Wysłany: 23-02-2021 - 09:44
|
|
Dołączył: 30-10-2012
Posty: 133
Status: Offline
|
|
Czytałem, bardzo ciekawy artykuł. Zastanawiałem się jak było na wsi. Tam też była służba. Mój przodek w linii ojca nie miał ojca i myślę, że z dużym prawdopodobieństwem można Go (ojca) szukać w pobliskim folwarku.
Pozdrawiam |
|
|
|
|
|
Sroczyński_Włodzimierz |
|
Temat postu:
Wysłany: 23-02-2021 - 09:55
|
|
Dołączył: 09-10-2008
Posty: 33613
Skąd: Warszawa
Status: Offline
|
|
To może zastanawiaj się w wątku nt folwarków, bo ten to
"Służba domowa w miastach - wiek XVIII-XX"
i już wystarczająco szeroki:)
Bo chyba inaczej było w Warszawie, Łodzi...., Krakowie, Kaliszu, Płocku a trochę inaczej w miasteczkach pięciotysięcznych. |
_________________ Bez PW. Korespondencja poprzez maila:
https://genealodzy.pl/index.php?module= ... 3odzimierz
|
|
|
|
|
Witold_Witkowski |
|
Temat postu:
Wysłany: 24-02-2021 - 09:51
|
|
Dołączył: 30-10-2012
Posty: 133
Status: Offline
|
|
Dobrze. Przepraszam. Myślałem, że tematycznie to związane, jeśli nie z pokorą milczę. |
|
|
|
|
|
Sroczyński_Włodzimierz |
|
Temat postu:
Wysłany: 24-02-2021 - 10:23
|
|
Dołączył: 09-10-2008
Posty: 33613
Skąd: Warszawa
Status: Offline
|
|
|
|
|
Beata65 |
|
Temat postu:
Wysłany: 25-02-2021 - 06:17
|
|
Dołączył: 10-02-2012
Posty: 323
Skąd: Kraków
Status: Offline
|
|
Na ten temat jest książka pt. Służące do wszystkiego, autorstwa Joanny Kuciel-Frydryszak.
Bardzo dobrze się czyta, porusza wiele wątków. Spojrzenie jest ze strony zatrudnianych, jak i zatrudniających. Autorka traktuje temat wielowątkowo.
Pozdrawiam.
Beata |
|
|
|
|
|
Szablewski_P |
|
Temat postu:
Wysłany: 25-02-2021 - 12:09
|
|
Dołączył: 18-06-2020
Posty: 156
Status: Offline
|
|
@Służące przymusowe w czasie okupacji
Moja ciocia w latach 1940 (wiosna) - 1945 (luty) była przymusowo zatrudniona u rodziny Fickel w Poznaniu.
Fickelowie dostali dom w okolicach dzisiejszej ulicy Jarochowskiego (okolice Winklera etc.). Skład osobowy rodziny: pan domu (dr praw), pani domu, dwójka dzieci w wieku (w roku 1940) 3/4 lata (Manfred Fickel) i ok. 1 roczna dziewczynka.
Ciocia na wiosnę 1940 roku była służącą numer 9 lub 10, większość poprzednich zostało "karnie relegowanych" za przewinienia typu "odkręcone kurki w kuchence gazowej".
Ciocia prowadziła ogólnie dom, zajmowała się dziećmi, prała, prasowała, nosiła węgiel. Mogła się spotykać z rodziną mieszkającą wówczas na terenie miasta Poznania.
Zwyczaje i relacje oraz "przygody":
Ciocia porozumiewała się z panem domu po francusku (wspólny język w 1940 roku), w przypadku braku obecności pana domu posługiwała się łamanym niemieckim (z czasem coraz lepszym) z panią domu, ewentualnie w komunikacji pomagała babcia pani domu- z rodziny Wagnerów ("tych" Wagnerów).
W czasie obecności pana domu ciocia była zapraszana do salonu, gdzie wieczorami czytało się Mein Kampf. Rodzina Fickel była entuzjastami Hitlera. Po 1943 wraz z łamaniem się frontu pan domu miał zwyczaj mówić "Hitler coś wymyśli".
W okolicach połowy 1940 roku małżeństwo Fickel wyjechało. Ciocia została sama z dziećmi i z panią Wagner. Naturalnie dosyć ciężko zachorowała córeczka Fickelów. Przed ciocią stało już widmo obozu zagłady. Z pomocą przyszła pani Wagner wierząca w swoje profetyczne zdolności. Uniosła swe ręce nad chorującym dzieckiem i mamrotała coś pod nosem. Po ceremonii orzekła "dziecko wyzdrowieje, będzie w przyszłości dziwką". Dziecko wyzdrowiało.
Ciocia z czasem mogła przyjmować gości. Gdy przyjechał kuzyn cioci- żołnierz Wehrmachtu (wychowany w Niemczech) pan domu udostępnił im gabinet i dał cioci wolne popołudnie. Ciocia założyła się z kuzynem o to kto wygra wojnę. Po wojnie doszła do wniosku, że chyba przegrała ten zakład.
Do Fickelów wpadali różni ludzie. Często odwiedzał ich wysoko postawiony oficer Wehrmachtu. W pewnym okresie wpadał z pewną duńską studentką prawa. Nora (studentka) w okolicach 1943 roku powiedziała cioci, że szykują się powstania w Polsce i jakby po wojnie wylądowała na zachodzie to ma się do niej zgłosić. Ciocia dostała karteczkę z danymi i adresem w Danii. Nora (jak udało mi się ustalić) przeżyła wojnę, zrobiła wcale niezłą karierę w Danii.
Dzieci- "Mannie" śpiewał piosenki o miłości do mojej cioci. Bawił się z polskimi dziećmi. Przewrotne.
Schyłek- w okresie 1944-1945 coraz trudniej było prowadzić dom. Rodzina Fickel była zmuszona np. smażyć na rybim tłuszczu. Otrzymywali przydział dwóch jajek dziennie dla dzieci. Mannie dziwił się, ze ma tylko jedno jajko dziennie a polskie dzieci mają kilka.
W domu Fickelów przez jakiś czas mieszkał gestapowiec. Pomagał nosić cioci węgiel (tj. wnosił go z piwnicy). To zabawne, ze zaraz po tym szedł do "pracy", gdzie katował Polaków.
Pod koniec 1944 roku pan domu trafił na front zachodni. Ciocia została sama z panią domu i dziećmi. W okolicach 20 lutego 1945 do pani domu doszło, ze chyba front się nie odwróci. Postanowiła uciekać na zachód. Chciała zabrać ze sobą ciocię. Ciocia pod pretekstem wyjścia po "cokolwiek" uciekła do zakładów perfumeryjnych gdzie pracował przyjaciel rodziny- Pan Rogala (znany twórca perfum, między innymi wody przemysławki). Wściekła pani Fickel marnowała cenne godziny na szukanie cioci i ukaranie jej. Pani Fickel przyszła również do Pana Rogali z niemieckim żandarmem (?). Żandarm zapytał czy moja ciocia się tutaj ukrywa. Pan Rogala powiedział, że "nie i dawno jej tutaj nie było". Pani Fickel zażądała przeszukania zakładów, ale żadnarm odparł "Jeżeli Pan Rogala mówi, ze nie ma to nie ma" (pewnie dostawał łapówki) i odszedł.
Pani Fickel wedle relacji sąsiadów w okolicach 22/23 lutego odjechała wozem z dziećmi (będąc dodatkowo w ciąży). Jej los jest nieznany.
Meble Fickelów (Biedermeier) przywiezione z Niemiec zostały rozkradzione. Znajdowały się później u sąsiadów oraz w antykwariatach.
Ciocia była służącą Fickelów od 20 do 25 roku życia. Po wojnie dokończyła przerwane studia medyczne. Służącą u Niemców była również jej młodsza siostra (w wieku 14-19 lat). |
_________________ aweł
Mam przodków z okolic Warty (Sieradzkie) i Pleszewa (Kaliskie) - także jakby co - PW
|
|
|
|
|
Kaczmarek_Aneta |
|
Temat postu:
Wysłany: 25-02-2021 - 20:30
|
|
Dołączył: 09-02-2007
Posty: 6234
Skąd: Warszawa/Piaseczno
Status: Offline
|
|
Paweł,
Twoja opowieść, podobnie jak wcześniejsza Magdy Bilskiej, to świetny materiał na scenariusz albo książkę.
Świetnie się czyta - dziękuję!
Pozdrawiam
Aneta |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|