Genealodzy.PL Genealogia

Genealogia w mediach - Kulinaria, jako historyczny drobiazg ?

Warakomski - 25-09-2016 - 14:24
Temat postu: Kulinaria, jako historyczny drobiazg ?
„Obcość w nas samych” art. Magdaleny Ujmy
„Jedzenie może stanowić doskonałe narzędzie do odbywania podróży w czasie. Precyzyjnie pokazuje skąd pochodzimy... W zagadnieniach związanych z jedzeniem kryje się o wiele więcej niż zawartość książki kucharskiej z dawnych lat...Ukrywa się w nich rozmaitość historii, wielkich i małych. Historii przemieszczeń, emigracji, dziejów rodzin i całych plemion, państw, cywilizacji, podbojów i asymilacji kulturowej ... Zaproszony do Polski, Contini nadal pracował nad „Uncontrolled…”. Śledząc tradycje kulinarne mieszkańców Bytomia i Krakowa, trafił na specyficzne ślady pamięci – proste, stare przepisy na dania istniejące zasadniczo jako wspomnienie.”
http://placecalledspace.org/content/obc ... as-samych/
Krzysztof
kulik_agnieszka - 27-09-2016 - 11:16
Temat postu: Kulinaria, jako historyczny drobiazg ?
Kulinaria to nie historyczny drobiazg. Wink
To wyraz jednego z najsilniejszych ludzkich instynktów, motor historii.
Uwarunkowania kulturowe są ważne ale jednostkowo zawsze najważniejszy będzie błysk osobistych wspomnień, tak myślę...
Dla mnie najpiękniej na świecie pachną nieco przypalone bitki wołowe. Very Happy
Miałam może cztery lata, może pięć, całe lato spędzałam u dziadków i miałam ciężką anginę.
Naprawdę ciężką- trzy doby byłam prawie nieprzytomna, gorączka nie dawała się obniżyć.
Zawsze gdy chorowałam babcia przenosiła mnie do dużego pokoju, żeby dziadek czytając w łóżku mnie nie budził.
Spałam wtedy na "otomanie" pokrytej czymś dziwnym, do dzisiaj się zastanawiam jak nazywa się ten materiał.
Był oliwkowy i szorstki choć wyglądał jak aksamit z nieco dłuższym włosem a otomana miała dwa wałki.
W tym pokoju stał wielki, szafkowy zegar z tarczą rzeźbioną w różyczki, fałszujący w czasie wbijania godzin z powodu braku jednego z metalowych prętów. Dostałam go od babci po śmierci dziadka (miałam wtedy szesnaście lat) , obiecał mi go jak byłam mała. Właśnie mi tyka przy uchu, wybijanie godzin trzeba było wyłączyć bo sąsiedzi się pieklili. Very Happy
Lubiłam ten pokój, stare, rzeźbione meble, drewniany kwietnik....
Trochę za długo leżały na strychu ale fotel i dwa, może trzy krzesła jeszcze uratuję.
Lubiłam ten pokój ale nie lubiłam w nim spać, wolałam z dziadkami. Smile
W tym pokoju któregoś lata mieszkał mój kogut ale to inna historia.
Pozwolilibyście własnej smarkatej wnuczce trzymać koguta w salonie?
Wrócę do bitek wołowych..... Te bitki były przypalone nie dlatego, że babcia kiepsko gotowała.... ona biedna ciągle je podgrzewała w nadziei, że w końcu coś przełknę i doczekała się, tyle, że trzeciego dnia.
Obudziłam się bez gorączki i poczułam zapach przypalonej wołowiny.
Nigdy nie jadłam tak rozpływającego się w ustach mięsa w tak pysznym, zawiesistym sosie.
Czasami gdy już nakarmię rodzinę zostawiam garnek na gazie i potem, tak, żeby mnie nie widzieli wyskrobuję resztki częściowo zwęglonego sosu.
Cofam czas.…….
Następnego dnia dostałam rosół z GOŁĘBIA, sąsiad też się o mnie martwił.
Przyniósł go babci dla mnie „na wzmocnienie”, on kochał te swoje gołębie, chyba jadłam wtedy najkosztowniejszy bulion pod słońcem.
I wiecie?
Patrząc z szerokiej perspektywy to świetnie robię prażuchę, gołąbki, wiem kiedy mak z pszenicą zmieszać, żeby w kutii nie stwardniała, umiem nawet kaczkę wyluzować i usmażyć powidła i konfiturę a nawet kulki rybne z przynajmniej czterech gatunków ryb i to w rybnej galarecie przygotować to zawsze moim najważniejszym daniem będzie z lekka przegapiona na kuchni wołowina.
Może właśnie dlatego w obcym domu nie odmówię posiłku, co by to nie było, no, może poza okiem bawolim w cieście. Wink
Agnieszka
Krystyna.waw - 27-09-2016 - 14:21
Temat postu:
Nie wiem czy długo byśmy wytrzymali na XVIII/XIX kuchni.
Zawartość spiżarni tu znalazłam
http://palus-sarmatica.pl/index.php/lista/136
Często miewam wrażenie, że wszyscy ze szlachty i do syta jedli.
Głodnych nie było, do Brazylii i Stanów nie za chlebem wyjeżdżali...

Smaki dzieciństwa to inna bajka. Agnieszko, twoja wołowina przypomniała mi mój rarytas, też z chorowaniem związany.
Chora zostawałam w domu, bo rodzice pracowali. Sąsiadka raz na godzinę-dwie zaglądała.
Mama zdyszana wpadała do kuchni i chorej córce zupę gotowała.
Najzwyklejsza kostka Winiar i na gotujący rosołek lane kluski. Brejowate to było, ale smaczne. Do dziś lubię.

I gwoli sprostowania.
"w obcym domu nie odmówię posiłku, co by to nie było, no, może poza okiem bawolim w cieście"
Bawole oko, to rodzaj ciasta.
https://www.google.pl/search?q=bawole+o ... Dk4QsAQIGw

Oczy bawołu, czasem konia, ale najczęściej barana i owcy podaje się gotowane, nie pieczone.
Nie trzeba po to jechać do dalekiej Mongolii czy Kirgizji. Na Islandię chyba bliżej Smile
Mój australijski kuzyn miał bardzo niepewną minę jedząc kiszone (zgniłe) ogórki.
Flaki też mogą wydać się obrzydliwe Smile
kulik_agnieszka - 27-09-2016 - 14:34
Temat postu:
Wyobraziłam sobie najokropniejszą do przełknięcia potrawę i padło na bawole oko- na pewno na tyle duże, że trudno nie zauważyć co się je.
Smile
Nie ma znaczenia: gotowane, smażone czy duszone i tak nie da się połknąć w całości.
brrrrr
Agnieszka
Warakomski - 27-09-2016 - 17:25
Temat postu:
He, he też lubiłem „przypalony sos” z dziadkowj kuchni. To była cielęcina w takim właśnie sosie, próbowałem ale nigdy nie udało mi się go uzyskać. Kuchnia mojej żony to zupełnie inna bajka i jeżeli chcę jakieś smaki przypomnieć sobie, to niestety muszę sam zakasać rękawy.

Dziadkowa kuchnia to była kuchnia litewsko – rosyjska z domieszką żydowskiej, w której rządziły wszelkiego rodzaju pierożki, pierogi i dania z ziemniaków np. kartacze vel cepeliny vel didžkukuliai.

Najbardziej podła rzecz jaką z tej kuchni jadłem to był kisiel z pszenicy, nie wiedzieć czemu serwowany na Boże Narodzenie. Matka robiła już tylko kisiel z żurawin.
Znalazłem ciekawy art. o tej prastarej, jak się okazuje potrawie.
http://cheops4.org.pl/phpBB3/viewtopic.php?t=1536

To za czym tęsknię to kwas z razowego chleba, latem wyciągany z piwnicy w oszronionych butelkach. Dziadek opowiadał, że kiedyś, kiedy jeszcze na rzekach i jeziorach był gruby lód, trzymało się taki kwas w przydomowych lodowniach. Właśnie przed chwilą przeczytałem, że napój jest popularny do tego stopnia, że jedną z marek tego kwasu wykupiła Coca – Cola.
Raki gotowane w pokrzywach / miały pozbyć się zapachu mułu/. Duże królewskie raki, które ciotka kupowała chyba gdzieś na targu.
Zupa z brukwi, chyba również stare warzywo, uprawiane na północy, chociaż pochodzi znad M. Śródziemnego, wschodzi już w temp. 2-3 stopni C. Może była to jakaś reminiscencja II wojny, kiedy to dość powszechnie żywiono się tym arcypożytecznym dla zdrowia warzywem. Była to prawdopodobnie jakaś inna odmiana, dzisiejsza zupełnie mi nie smakuje.

Las i leśna kuchnia stryja leśniczego, gdzie często spędzałem wakacje. O świcie zebrane rydze, lekko osolone i pieczone na blacie kuchennym. Na tym samym blacie placki pieczone z pozostałego ciasta pierogowego. No oczywiście pierożki z jagodami i herbata z suszonych listków malin z miodem.

Najbardziej głodowe wspomnienie w rodzinie to głód w czasie I wojny i chleb pieczony z mąki i trocin.
Tu nieco o trocinach w biedakuchni.
http://annapgk.blogspot.com/2014/02/war ... pekty.html
Krzysztof
KarwalskaJustyna - 27-09-2016 - 18:42
Temat postu:
Panie Krzysztofie, ja własnie w tą sobotę zakasałam rękawy z moją mamą i z mojej inicjatywy robiłyśmy wspomniane przez Pana Kartacze. U nas mówiło się na to Bomby. Ziemniaczane kule w serem białym lub mięsem w środku. Do tego, z tych samej ziemniaczanej masy , moja Babcia robiła takie podłużne "armatki" jedzone z mlekiem. Smak mojego dzieciństwa Smile Ciekawe, że w dzień w którym zjadłam ostatnią "Bombę", rozpoczął się ten ten wątek Smile
Dziękuję za wspomnienia Wink
kulik_agnieszka - 27-09-2016 - 18:53
Temat postu:
Krzysztofie,
naprawdę tęsknisz za kwasem chlebowym?
Jeśli tak to wystarczy woda, suchy żytni chleb na zakwasie, cukier i dla bezpieczeństwa kilka suszonych winogron, im dłużej będzie fermentował tym będzie kwaśniejszy (dzisiaj to piszą o drożdżach i kwasku) ale w oryginale na bank ich nie było. Robisz jak żur tyle, że inaczej doprawiasz i zamiast mąki dajesz wysuszony chleb.
Po kilku dniach już tylko zimna piwnica potrzebna.
Nie robię bo nie przepadam ale kiszę buraki i żur. Smile
Agnieszka
MonikaNJ - 27-09-2016 - 20:01
Temat postu:
Oj rozmarzyłam się Very Happy
za kuchnią mojej mamy nie przepadałam , gotowała jak moja babcia (mama taty) ale babcia i dziadek (rodzice mamy) byli mistrzami. Babcine przecieraki (kluski szare lub stalowe) z białym serem i skwarkami ; zupy :pomidorowa, szczawiowa, czarnina itd. albo gołąbki - marzenie. Dziadek robił najlepszą na świecie kapustę w różnych odsłonach ( co ciekawe uważał ,że kapusta jest najlepszym lekarstwem na dolegliwości żołądkowe???) oraz wędliny na święta. Niestety nie przekazał przepisu na swoją szynkę , do tej pory próbuję odnaleźć ten smak - bez rezultatów.
Moje wybredne dzieci wymiatały z talerza wszystko co ugotowała ich prababcia. Największym komplementem dla mnie było ich stwierdzenie , że wyszło mi coś prawie tak dobre jak babci.
Krzysztof , te rydze też pamiętam i jeszcze kanie robione jak kotlety.
Nie lubię słodyczy, ale na pączki z powidłami z dzikiej róży , bułeczki z serem czy sernik mojej babci lub krówki mojej prababci zawsze się skusiłam.
pozdrawiam monika
julia_jarmola - 27-09-2016 - 21:03
Temat postu:
Kisiel owsiany i w moim domu przewija się we wspomnieniach, związanych z Bożym Narodzeniem.
Stryj nie lubił go, jak i jego starsze rodzeństwo- w tym mój ojciec -ale należało spróbować każdej wigilijnej potrawy. Babcia podobno była pod tym względem nieubłagana.
Dlaczego na Wigilię, ano dlatego, że po smażonych rybach, grzybach i pierogach taki kisiel był zbawienny dla żołądka i wątroby.
A pierogi na Wieczerzę były na Nowogródczyźnie nieco inne, bo z drożdżowego ciasta, smażone w głębokim tłuszczu.
Miałam okazję spróbować tego przysmaku dwa lata temu u cioci w Słonimie, która domowe przepisy zachowała.
Są znakomite, można je jeść na gorąco i na zimno, jedyny minus dla nas, dbających o figurę, to....kalorie Smile
Pozdrawiam,
Julia
kulik_agnieszka - 27-09-2016 - 22:34
Temat postu:
Moje pokolenie prawdziwego głodu nie zaznało, oczywiście mam na myśli tą część pokolenia, którą znam, w okolicach, które znam
Mogło być skromnie ale nie wiemy co to głód.
Naszych przodków to nie ominęło. My mamy swoje szczęście a oni swoje.
Umieli przetrwać: wojny, rewolucje, klęski żywiołowe.
Dziadkowie mojego męża przetrwali Powstanie w Śródmieściu, szczęśliwym wspomnieniem kulinarnym babci była znaleziona w piwnicy przylepka suchego chleba, z której wystukała robaki.
Moja babcia przeżyła wywózkę pod Tułę w czasie I wojny. Smile
Dzięki tym ich doświadczeniom umiem kisić żur, psuć ogórki, oskubać kurę, wiem co to "boże chlebki" i jak wyglada cykoria podróżnik czy kozieradka i wiem, że nie otruję się piołunem o ile nie wypiję kilku litrów naparu.
W razie czego nawet kawę sobie upalę, zbożową ale smakującą prawie jak kawa.
Obecnie rośnie pokolenie, które z trudem wyobraża sobie, że można przeżyć bez możliwości nabycia suszonych wodorostów i jest przekonane, że najlepszą w naszym klimacie jest dieta śródziemnomorska. Smile
Jak tak dalej pójdzie to wojna nawet nie będzie potrzebna, wystarczy wyłączyć prąd...
Agnieszka
MonikaNJ - 16-04-2019 - 15:04
Temat postu:
Kochani,
zbliżają się Święta i dlatego postanowiłam odgrzebać stary temat. Powspominajmy smaki i mistrzów je tworzących.
Jak już wspomniałam blisko trzy lata temu , mój dziadek na Wielkanoc zawsze robił wędliny . Szczególnie jego szynka była magiczna Wink pamiętam przyprawy , mikstury , naczynia i oczywiście wędzarnię w ogrodzie z odpowiednim drewnem. Niestety odpędzał wszystkich aby mu nie przeszkadzano i teraz już nikt nie potrafi tego powtórzyć . Choć jestem od ponad dwóch lat wegetarianką to mimo wszystko wspominam ten smak z rozrzewnieniem. Moja babcia była mistrzynią w kuchni pod każdym względem ale ciasta , ciasteczka , pierogi, placki , kluski i makaron domowej roboty nikomu nie wychodziły tak jak jej. Kiedyś chciałam ,żeby dała mi przepisy ; usłyszałam mniej więcej to : trochę sypnę tego , dorzucę tamtego , zamieszam i gotowe Laughing
W domu moich dziadków nie piekło się mazurków na Święta , to była domena prababci i wraz z jej odejściem zniknęły ze stołu - nie nauczyła swojej córki tak pilnie strzegła swoich przepisów. Ciekawe ile takich sytuacji macie u siebie w rodzinie , zapomnianych, zaginionych smaków.
pozdrawiam monika
Krystyna.waw - 16-04-2019 - 18:39
Temat postu:
U mnie na Wielkanoc kupowało się nugat i sękacz.
Dlaczego tylko raz w roku? Nie wiem.
Sękacz czasem kupuję, ale nugat nadal tylko na Wielkanoc Smile
Virg@ - 16-04-2019 - 19:36
Temat postu:


Danie to przygotowywał zawsze mój Tata.

Jedzenie ryb przez dzieci, ze względu na ości, było niebezpieczne. Pewnie też i jedzenie ich przez dzieci przy stole, nie wyglądało najlepiej Very Happy. A rybę na święta, szczególnie na Wigilię, należało jeść. Zatem Tata przygotowywał bardzo pracowite danie, pulpeciki (klopsiki) w galarecie.
Z uwagi na wspomnienia, pulpeciki w galarecie zawsze są u mnie na świątecznym stole, i nie ma nikogo kto by im się oparł.

Pozdrawiam i łączę najserdeczniejsze życzenia radosnych Świąt Wielkanocnych w prawdziwie wiosennej atmosferze –
Lidia
EwaMolly - 16-04-2019 - 21:49
Temat postu:
Moja babcia robiła najlepsze na świcie serniki, nasze rodzinne wigilijne ciasto. Puszyste, idealne wilgotne, wyrośnięte równo jak stół. Oczywiście zapytana o przepis mówiła, że to nic trudnego. Tego wsypie trochę, tamtego trochę i gotowe Very Happy
Do tej pory pamiętam też sałatkę z pokrzywy mojej prababci. Nie mam pojęcia co tam jeszcze mogło się znajdować ale była przepyszna. Tak samo nalewka zdrowotna z mleczy, bardzo słodka i bardzo dobra Smile
alicja_firmanty - 17-04-2019 - 15:46
Temat postu:
Moja babcia najlepsze lata życia spędziła w Wilnie i chyba stamtąd znała takie przysmaki jak sałatka Winegred . Robię ją tylko na święta Bożego Narodzenia i Wielkanoc, tak jak babcia. U nikogo dotąd nie jadłam tej sałatki, w Polsce jest całkiem niepopularna, chociaż smakiem przebija wszystkie inne. Babcia również na święta robiła ciasto drożdżowe z rodzynkami. Osiągnęła mistrzostwo w tych wypiekach, obecne babki i ciasta drożdżowe w cukierniach to tylko marne namiastki tych babek babcinych. Jedynie panettone zbliżone jest w smaku , tak na 80%. Robiła też cepeliny, kwas z drożdży i karmelizowanego cukru ( max.3 dniowy), ale tego już nie jestem w stanie odtworzyć, za późno.

Alicja
Krystyna_Zaleska - 19-04-2019 - 09:20
Temat postu:
Kilka tygodni temu w czasie prowadzonych ciągle poszukiwań genealogicznych,
wśród przeglądanych listów,karteczek,kalendarzy itp. znalazłam taką oto:
https://www.fotosik.pl/zdjecie/52f9873366dd6977
Już prawie nieczytelny,zanotowany przez moją babkę- przepis na mazurek.
Notatka na blankiecie pokwitowania Powiatowej Kasy Chorych we Włocławku,
gdzie pracował mój dziadek. Niestety oboje zmarli zanim się urodziłam.
Myślę,że babcia zanotowała ten przepis w 2-giej połowie lat 30-tych XX w.
a jego źródłem mogła być opublikowana przez Towarzystwo Wydawnicze "Bluszcz"
pozycja "Ciasta Wielkanocne" przygotowana przez Panią Elżbietę.
Owa pani to- Elżbieta Kiewnarska z domu Szacho ur.1871 w Wilnie - autorka
wielu publikacji kulinarnych. Pochodzenie tego przepisu to oczywiście tylko
moje spekulacje.Równie dobrze mogła babcia zanotować przepis z rodzinnego domu ,
gdzie przygotowywano na Wielkanoc 12 mazurków Smile
I tak oto genealogia wpływa na teraźniejszość,bo naturalnie w tym roku na
naszym wielkanocnym stole-w ramach łączności pokoleń-obok corocznych
trzech mazurków (czekoladowego,pomarańczowego i kajmakowego)
zagości mazurek "rodzenkowy" z przepisu babci Basi.
Wszystkim życzę pięknych ,spokojnych i smacznych Świąt
pozdrawiam
Krystyna
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Powered by PNphpBB2 © 2003-2006 The PNphpBB Group
Credits